Czy
rzeczywiście dzieci nabierają odporności z upływem czasu? Dzieje się to zazwyczaj w wieku przedszkolnym?
Dlaczego te, które nie chodzą regularnie do przedszkoli lub żłobków, nie chorują albo chorują zdecydowanie mniej od swoich przedszkolnych rówieśników? Bo niby nie stykają się z innym, obcym otoczeniem? Bądź z bakteriami innych dzieci przedszkolaków?
Ależ oczywiście, że się stykają, uczęszczają przecież do miejsc typu figo-srigo raj, czy jakoś tak, bajkolandia, bawialnia i tam też liżą poręcze, dotykają swoimi paluszkami zabawek uprzednio obślinionych przez dziecko np. przeziębione, stykają się z innym chodzącymi skupiskami zarazków i bakterii a jednak tak nie chorują, jak wspomniane wyżej przedszkolaki. Tak samo pobyt w kinie, supermarkecie, czy przejazd autobusem, tramwajem miejskim, również naraża małe dziecko na prychania, kichania, smarkania, roznoszenia zarazków przez innych. A jednak dzieci nie-przedszkolne mniej chorują.
Nadrobią jak pójdą do szkoły? Bzdura, będą chorowały tyle samo jak rówieśnicy albo nawet i mniej, bo w swoim młodym życiu nie były faszerowane co dwa tygodnie paskudnymi antybiotykami i nie mają wyjałowionych organizmów.
Owszem, pewnie sporo zachorowań w okresie przedszkolnym jest przez to, że sami rodzice przyprowadzają swoje pociechy z katarami, z kaszlami, z temperaturą do żłobka, przedszkola, bo nie mają z kim ich zostawić, jak do pracy trzeba iść. No i w związku z tym, niech inne mamy, inni rodzice też się pomęczą z chorobą dziecka. Na pytanie: … a Pani dziecko chore do przedszkola przyprowadziła?... bo nie da się ukryć, że młody ma gile do kolan, kobieta odpowiada… ale syn nie jest chory, to tylko mały katarek.
A przepraszam ja bardzo katar to nie choroba? Przecież gro choróbsk jest wywołana właśnie katarem np. zapalenie zatok, oskrzeli, płuc, ucha… Pisałam już o tym zjawisku "...to tylko katar"
A np. celowe obniżanie frekwencji w przedszkolach to mit, czy rzeczywistość? Jak myślicie?
Dlaczego nawet przedszkolanki mówią, że pierwszy rok w przedszkolu jest przechorowany? Na pewno pierwszy rok jest najcięższy, bo dużo ryczących za rodzicami i za domem dzieci, maluchy dopiero uczą się życia w grupie... No i wygodniej jest zajmować się grupą 10 dzieciaczków niż 20. Człowiek się tak nie „narobi” i w ogóle...
No i wychodzi na to, że przedszkolaki w pierwszym roku chodzą tydzień do przedszkola, trzy tygodnie w domu, w drugim i trzecim (jak już ułożone, kochane i idzie się z nimi dogadać) frekwencja wzrasta do dwóch-trzech tygodni.
Dlaczego te, które nie chodzą regularnie do przedszkoli lub żłobków, nie chorują albo chorują zdecydowanie mniej od swoich przedszkolnych rówieśników? Bo niby nie stykają się z innym, obcym otoczeniem? Bądź z bakteriami innych dzieci przedszkolaków?
Ależ oczywiście, że się stykają, uczęszczają przecież do miejsc typu figo-srigo raj, czy jakoś tak, bajkolandia, bawialnia i tam też liżą poręcze, dotykają swoimi paluszkami zabawek uprzednio obślinionych przez dziecko np. przeziębione, stykają się z innym chodzącymi skupiskami zarazków i bakterii a jednak tak nie chorują, jak wspomniane wyżej przedszkolaki. Tak samo pobyt w kinie, supermarkecie, czy przejazd autobusem, tramwajem miejskim, również naraża małe dziecko na prychania, kichania, smarkania, roznoszenia zarazków przez innych. A jednak dzieci nie-przedszkolne mniej chorują.
Nadrobią jak pójdą do szkoły? Bzdura, będą chorowały tyle samo jak rówieśnicy albo nawet i mniej, bo w swoim młodym życiu nie były faszerowane co dwa tygodnie paskudnymi antybiotykami i nie mają wyjałowionych organizmów.
Owszem, pewnie sporo zachorowań w okresie przedszkolnym jest przez to, że sami rodzice przyprowadzają swoje pociechy z katarami, z kaszlami, z temperaturą do żłobka, przedszkola, bo nie mają z kim ich zostawić, jak do pracy trzeba iść. No i w związku z tym, niech inne mamy, inni rodzice też się pomęczą z chorobą dziecka. Na pytanie: … a Pani dziecko chore do przedszkola przyprowadziła?... bo nie da się ukryć, że młody ma gile do kolan, kobieta odpowiada… ale syn nie jest chory, to tylko mały katarek.
A przepraszam ja bardzo katar to nie choroba? Przecież gro choróbsk jest wywołana właśnie katarem np. zapalenie zatok, oskrzeli, płuc, ucha… Pisałam już o tym zjawisku "...to tylko katar"
A np. celowe obniżanie frekwencji w przedszkolach to mit, czy rzeczywistość? Jak myślicie?
Dlaczego nawet przedszkolanki mówią, że pierwszy rok w przedszkolu jest przechorowany? Na pewno pierwszy rok jest najcięższy, bo dużo ryczących za rodzicami i za domem dzieci, maluchy dopiero uczą się życia w grupie... No i wygodniej jest zajmować się grupą 10 dzieciaczków niż 20. Człowiek się tak nie „narobi” i w ogóle...
Ile razy jak odbierałam dziecko z
przedszkola okno w sali było otwarte, mimo brzydkiej pogody (jesień-zima), pani
siedzi w grubym swetrze a dzieciaczki w bluzeczkach z lodowatymi
rączkami, nosami i wszystkim co im wystaje biegają.
Oczywiście, że zwracałam uwagę, no
ale przecież trzeba wywietrzyć bo zaduch, bo ktoś tam kupę w
majty zrobił, bo się coś tam rozlało itd. Za każdym razem inne
wytłumaczenie. Też rozumiem wietrzenie, jak najbardziej słuszna
sprawa ale się wtedy wyprowadza dzieci do innej sali i otwiera
wszystkie okna celem wietrzenia pomieszczenia a nie wychłodzenia, w
tym małych przedszkolaków też. Za dwa-trzy dni siedzieliśmy już w poczekalni u lekarza.
No i wychodzi na to, że przedszkolaki w pierwszym roku chodzą tydzień do przedszkola, trzy tygodnie w domu, w drugim i trzecim (jak już ułożone, kochane i idzie się z nimi dogadać) frekwencja wzrasta do dwóch-trzech tygodni.
A później to już szkoła i łapiemy oddech od wydatków w
aptece związanych z leczeniem naszych małych pociech.
Bo w szkole dzieci mniej chorują! A jednak!
Wyżej przedstawione są osobiste moje przemyślenia i zastanowienia na podstawie obserwacji dwóch przypadków (dzieci mych), chodzących do różnych przedszkoli i relacji innych mam przedszkolaków.
Wyżej przedstawione są osobiste moje przemyślenia i zastanowienia na podstawie obserwacji dwóch przypadków (dzieci mych), chodzących do różnych przedszkoli i relacji innych mam przedszkolaków.
A może chorują, bo doświadczają tego, czego nie znają i nie akceptują czyli mamy do czynienia z sytuacją ogólnie biorąc stresującą?A wiadomo, że stres obniża odporność u ludzi bez względu na wiek.
OdpowiedzUsuńMożliwe, choć przyznam szczerze, że mój sześciolatek stres ma spory właśnie teraz w szkole (w przedszkolu było wszystko na luzie) :)
OdpowiedzUsuńCzasami trudno porównać stres (bo jaką miarą?). Może nauczył się lepiej radzić z sytuacjami trudnymi, niż jak był młodszy? Zresztą nie upieram się, że to jedyny powód zachorowań na początku drogi małych ludzi w grupie rówieśników.
UsuńOj, ja jeszcze nie mam dziecka przedszkolnego, ani szkolnego, ale sama pamiętam jak chodziłam do przedszkola, a panie przedszkolanki późną jesienią nie przymuszały nas do zakładania czapek przy wyjściu na plac zabaw... Albo nie dawały nam picia, żeby nie trzeba było prowadząc do toalety ciągle, więc piliśmy kranówę. Różne rzeczy się dzieją w tych przedszkolach.
OdpowiedzUsuńJa też mam kilka takich epizodów z mojej kariery przedszkolnej. Jak sobie przypomnę to aż ciarki mam na plecach (ale inne czasy były):)
OdpowiedzUsuńNie wiem, z czego to wynika, ale kiedy zaczęłam pracę w szkole, od razu załapałam się na jakieś choróbsko, chociaż do raczej odpornych sztuk należę :)
OdpowiedzUsuńMoże tak jak Ann H pisze stres albo zarażałaś się od dzieci :)
OdpowiedzUsuńW szkole dzieci wcale mniej nie chorują :( Własnie wczoraj stwierdziłysme ze znajomą, że mitem jest myslenie, że skoro dziecko się wychorowało w przedszkolu to w szkole bedzie bardziej odporne. Guzik prawda! Doszłyśmy do wniosku, że w szkole sa kolejne, nowe mutacje chorobowe i ŻADNE dziecko się przed nimi nie uchroni. Poza tym pogodę jaką mamy-każdy widzi, a at sprzyja mutowaniu sie wirusów :(
OdpowiedzUsuńU nas mniej i to sporo. Też do takiego wniosku doszłyśmy z innymi mamami już szkolniaczków. I szczerze powiedziawszy wolałabym, żeby ta opcja się utrzymała :)
OdpowiedzUsuńMoja córka pierwszy rok w przedszkolu przechorowała. Ale nie podejrzewam tu żadnych niecnych czynów. Po prostu maluchy są nieodporne i wszystko łapią. W tym roku już jest lepiej, choć pierwsze przeziębienia już za nami. Zapraszamy do nas www.mama-to-wie.pl.
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością pojawię się :)
OdpowiedzUsuńOj, odporność w przedszkolu to ciężka sprawa. Dzieciątko łapie wszystko, ale tym samym jest w stanie odporności też nabyć, bo musi walczyć z obcymi ciałami :)
OdpowiedzUsuńW przedszkolu i żłobku bym dodała :)
OdpowiedzUsuńTemat żłobków czy przedszkoli na razie jeszcze mnie nie dotyczy, ponieważ mój synus ma dopiero 3 miesiące. Niemniej jednak juz martwię się, jak to będzie własnie w kwestii jego zdrowia - mam nadzieję, że ominą nas jakoś te wszystkie choróbska, chociaż to chyba niemożliwe. Na razie skupiam się na wyborze szczepień. Z początku mieliśmy poprzestać na "5w1", a koniec końców zdecydowaliśmy się tez na rotawirusy oraz pneumokoki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Może nie będzie tak źle! Z wyjątkiem ospy na wszystko szczepiliśmy!
OdpowiedzUsuńStrasznie ekstremalnie to opisałaś ;) Choć nie wątpię, że zdarzają się takie przedszkola.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że dziecko żłobkowo-przedszkolne nie jest w stanie zrozumieć sensu pójścia do 'dzieci', dlatego bardziej to przeżywa niż uczeń. Stąd ma mniejszą odporność i swoją drogą dłużej przebywa w zarazkach niż dziecko nieprzedszkolne. Dlatego narażone jest na ciągle infekcje.
Moja Maja chodzi do żłobka już od pół roku i rzeczywiście bywa tam w kratkę... Jednak widzę, że jest coraz lepiej i liczę, że w końcu się uodporni ;)
Taki cel mój osobisto-własny był;) w tym ekstremalnym wpisie:)
OdpowiedzUsuńPs. Mieliśmy super przedszkole ale tak jak w życiu bywa niuanse były!