Moje zwykłe a jednak niezwykłe macierzyństwo

czwartek, 11 lutego 2016

Spacer z dziećmi nie zawsze = przyjemność.

Spacer z dziećmi jak się okazuje w pewnych okolicznościach nie jest wcale taki prosty i przyjemny.

Spacer z jednym dzieckiem to sama przyjemność. Jeśli jest w wózku, to w ogóle bajka. Mama, bądź tata na takim spacerze odpoczywa. Można jeździć wzdłuż i wszerz, sugerować się tylko pogodą i porami karmienia. Ale to ostatnie jest do opanowania pod warunkiem zabrania zapasu jedzenia ze sobą.

Spacer z jednym, już chodzącym dzieckiem też super. Trzymamy za rączkę, albo puszczamy wolno ale wodzimy wzrokiem i trzymamy dystans, żeby zdążyć doskoczyć w razie nieoczekiwanego problemu typu zbliżający się duży pies bez kagańca, bądź nagła nieoczekiwana decyzja dziecia o wyskoczeniu na ulicę/jezdnię. W każdym razie nasza uwaga skupiona jest na jednym bąblu.

Spacer z dwójką dzieci, jedno w wózku drugie przy wózku chodzące... zaczyna być ciekawie. Są takie specjalne wózki dla dwójki, połączenie gondoli ze spacerówką albo takie dostawki na kółkach, które się doczepia do kosza pod wózkiem. Jest to dobre rozwiązanie ale nie na długo, bo chodzące już dziecko  w jednym miejscu nie usiedzi, czy nie postoi dłuższej chwili.  W związku z tym już powoli wybieramy teren do spaceru, bez samochodów i ulic, najlepiej las, park, choć tam trzeba dojść lub nawet dojechać. W zależności od wieku chodzącego. Do wieku trzech a nawet czterech lat trzeba wziąć pod uwagę wrodzoną ciekawość dzieci i chęć robienia, chodzenia po swojemu, niekoniecznie jest to zbieżne z tym co mama, tata chcieliby w danym momencie robić, bądź w danym kierunku iść. Tu już uwaga podzielona na dwójkę. Jedno w wózku, drugie raczej z przodu, żeby mieć na oku.

Spacer z dwójką dzieci już chodzących (tak do 5 lat) w tym samym wieku bądź z różnicą wieku do trzech lat. Schody. Zaczynają się schody. Przede wszystkim dzieciaki mają tak jakoś, że jeszcze jak solo idą to jest w miarę ale jak są w dwójkę to się zaczynają popisy, kto szybciej, kto lepiej, kto dalej, kto głośniej, kto bardziej nie słucha, dopingują się w ucieczkach. Bez względu na płeć. To już zdecydowanie wybieramy teren bez potencjalnych zagrożeń. Las, park, własny ogródek (jak ktoś ma)- bajka po prostu. Był taki czas, że czekałam aż mąż z pracy wróci aby wyjść na spacer. No nie dało się. Było po prostu niebezpiecznie.

Od dwójki w górę wybieramy się na spacer, najlepiej zabierając kogoś do opieki, bo mamy za mało rąk a wzrok nasz wszystkiego nie ogarnia. Samo przygotowanie do spaceru jest nie lada wyzwaniem. Jakoś tak się dzieje, że te starsze dzieciaki przy tych młodszych lekko się cofają i też chcą być ubierane jak maluchy, karmione, tulone i lulane (pewnie trochę z zazdrości). 

Już na starcie (jeszcze przed wyjściem z domu) mamy dosyć! Zimy nie cierpimy, uwielbiamy lato gdzie zakładamy tylko buty. Zimą w przedpokoju, czy w garderobie fruwają czapki, szale, rękawiczki, najpierw trzeba się zorientować co, kogo. Najlepiej podchodzić do ubierania systemowo, elementarnie. Skupiamy się najpierw na elemencie buty. Wszyscy ubierają buty, bądź wszyscy siedzą i buty mają ubierane i nie ma w tym czasie mieszania w kurtkach, przyjdzie i na nie czas. Następny element czapki, szale itd.

Rodzic ubiera się pierwszy, żeby dzieci za długo w kurtkach nie stały. W związku z tym rodzic zanim opanuje brygadę dwójki, trójki dzieci, wychodząc jest już mokry. Bo to fizyczna robota ubranie trójki np. dzieci, sięgnąć założyć, przytrzymać, sięgnąć, podnieść… W trakcie ubierania dość często pada nieoczekiwane: … pić mi się chce, a mi siku się chce ... albo wydobywa się zapach sugerujący nagłą nieoczekiwaną konieczność wymiany pieluszki i wtedy wszyscy muszą czekać w kurtkach. Zgrzani i zniecierpliwieni, po 40 min przygotowań wychodzimy. Tutaj bez dwóch zdań park, las, polana ...

A jeśli mamy do dyspozycji jedynie chodnik przy ulicy…?

No właśnie do czego zmierzam. Widziałam kobietę, mamę prawdopodobnie, która szła na spacer po chodniku, z wózkiem (w środku dziecko małe) i trójką dzieci chodzących w przedziale wiekowym do 5 lat. Obok była jezdnia i dość szybko jadące samochody, jak to w mieście bywa. Być może nawet szła do parku ale musiała pokonać niebezpieczny dla dzieci odcinek. Owa mama prowadziła wózek a dzieci były połączone sznurkiem którego koniec trzymała. Dodam dobrowolnie trzymały ten sznurek. Nie było żadnego szarpania, krzyczenia, wleczenia, ciągnięcia. Dzieciaki jeden, za drugim grzecznie szły, nie wyglądały na zniewolone, wręcz przeciwnie coś tam sobie gadały, chrupały. 

Społeczeństwo oburzone! Prawie każdy się odwracał, jedni się śmiali, drudzy patrzyli z pogardą. Ponieważ dzieciom nic się nie działo, nikt nie śmiał zwrócić uwagi kobiecie.

I teraz pytanie słusznie czy nie. Odnosić się z pogardą do kobiety, czy podziwiać za odwagę wyjścia samodzielnie z czwórką dzieci a w związku z tym i organizacje dobrą?
Lepiej na sznurku trzymać, czy ganiać za dziećmi po jezdni między samochodami a jak któryś kierowca nie zdąży zahamować? A może siedzieć w domu powinna matka z czwórką dzieci?

Na moje to pani ta wykazała się po pierwsze niezłą organizacją a po drugie niezłą odwagą, bo społeczeństwo niezbyt pozytywnie zareagowało. A ona tylko chciała wyjść na spacer nie mając nikogo do pomocy, bojąc się, że któreś dziecko wpadnie pod samochód.
A poza tym nie wiem, czy teraz ale zdarzało się parę lat temu, że w żłobkach sznur był niezwykle przydatny właśnie podczas spacerów. Ba… są nawet takie specjalne sznury (węże, smoki, gąsienice, sznury z dzwoneczkami...) ze specjalnymi uchwytami dla dzieci. Można kupić, jak w domu więcej niż trójeczka.


Ja Pani nie neguję a podziwiam!

50 komentarzy :

  1. Zdecydowanie podziwiam a gapiom w szczególności tym oburzonym, kazała bym spróbować wyjść na spacer z taką gromadką puszczoną "samopas".
    Ja miałam problem z dwójką urwisów z różnicą wieku, rok. I tu nie chodzi o to, że byli niegrzeczni, o nie, chodzi o nagłe bodźce, dźwiękowe i wizualne, które podczas spaceru blisko jezdni są bardzo częste i skutecznie potrafią wywołać w dziecku, zupełnie nie przewidywalne reakcje!!!
    I nawet gdy dziecko trzyma się samodzielnie wózka, czy innego do tego przystosowanego sprzętu, to nigdy nie wiadomo jak zareaguje, właśnie dla tego nie potępiam a podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyjść z taką gromadką wielki szacun!
    Moje dzieciaki zawsze chodzą od strony parkanu (w tych miejscach gdzie się da). Z drugiej strony mają ciekawe pomysły np. złapać się czyjejś bramy. Tłumaczenie, że po drugiej stronie może być pies dopiero otwiera im oczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się zdarzyło stać na środku jezdni i jeden dzieć ciągnie w jedną stronę, drugi w drugą stronę a ja jestem przeciągana jak lina. Na szczęście byłam na pasach i nie jechał żaden samochód. Ale strachu się najadłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale kochana sznureczek dalej obowiązuje przynajmniej u nas w przedszkolu. Przedszkolaki 3 latki na początku kiedy idą na spacery to właśnie ze sznureczkiem i ta metoda świetnie się sprawdza. Nikt nie patrzy dziwnie na to zjawisko.

    OdpowiedzUsuń
  5. A widzisz! Ja dawno nie widziałam. Uważam, że to bardzo dobra metoda. Dzieciom przychodzą do głowy różne pomysły, nie zawsze bezpieczne!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tam myślę, że trzeba w tyłku mieć i robić to, co się uważa za słuszne. Nigdy wszystkich nie zadowolimy, zawsze ktoś będzie miał jakieś "ale". Wydaje mi się, że lepiej wyprowadzić te dzieciaki na spacer niż kisić się z nimi w domu. No bez przesady. Sznurek to dobra opcja, trzeba mieć wszystko pod kontrolą a nie potem się zastanawiać, dlaczego dziecko wpadło pod koła.

    Przedszkolaki nadal chodzą przy sznurku, ostatnio widziałam. Moja reakcja? Podziw i szacun bo ogarnąć więcej jak po jeden sztuce na jedną rękę to wyczyn.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dokładnie tak jak piszesz:) Szacun prawda!?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę potrenować dodawanie komentarzy z telefonu, bo jakoś średnio po polsku wyszło :) ale szacun jest :) bezsprzecznie.

      Usuń
  8. Moje dzieci chodzą w przedszkolu z wężem, który nie jest niczym więcej niż wielkim wypchanym sznurkiem. Mamy również dla młodej plecak ze smyczą, ale odkąd się zorientowała, że to ogranicza jej wolność, to nie chce go zakładać. A szkoda, bo to było idealne rozwiązanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Widziałam te węże w sklepie. Drogie jak nie wiem ale funkcje swoją spełniają. Zresztą co tu dużo mówić, taki sznurek z dzwoneczkami czy innymi ozdobami, uchwytami, można przecież samemu zrobić:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Spacer z moją maluszką nigdy nie był dla mnie czystą przyjemnością, dlatego już drżę na samą myśl o spacerach z dwójką (zwłaszcza zimą!). Kto ogarnia większą ilość dzieci zasługuje według mnie na medal :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja na pewno tej panie nie potępiam. Ogarnięcie czwórki dzieci to nie lada wyzwanie. Dzieciom nic się nie działo dużo bardziej niebezpieczne by było jakby któreś wyskoczyło na ulicę. Ludzi trzeba czasem zwyczajnie ignorować. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Często widzę przedszkolaki z takimi sznurkami-wężami. Jak dla mnie to świetne rozwiązanie. A panią ze spaceru podziwiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja miałam ochotę podejść i Ją wyściskać. Widać było, że nie radzi sobie z pogardliwymi spojrzeniami ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  14. Och, jak dobrze, że mam jedno. I z jednym jest niezły sajgon czasami.

    OdpowiedzUsuń
  15. Z 2-ką, 3-ką też dałabyś radę:) Bo baby silne są:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Podziwiam. Wiem, że matki to roboty i z szóstką też by dały radę, ale mimo wszystko szcun. Ja jak przyprowadzę moich z p-la i szkoły (obaj idą za rękę) to jestem umordowana, a ich jest tylko dwóch :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda matki to roboty i dają radę. Ja w tej chwili na spacer ubieram się sportowo z wygodnymi butami do biegania za moimi dziećmi:)

      Usuń
  17. Ja na razie tylko z jedną sztuką i to w wózku siedzącą, więc jest luzik :) Zobaczymy jak to będzie, jak zacznie sama chodzić! A gdybym miała taką gromadkę jak ta pani, to na pewno sznurek byłby najlepszym rozwiązaniem. Bo liczy się bezpieczeństwo dzieci, a nie to, co inni pomyślą!

    OdpowiedzUsuń
  18. Gdzie tam dwójka czy trójka. Wyjście z moją jedyną to jest wydarzenie. To nie, tamto nie, daj rękę - nie, chodź tutaj - nie, nie podnoś tego - nie. I takie przykłady można mnożyć. Jedyną wspólną rzeczą jest magiczne słowo - NIE. A co do sznurka to bardzo dobry pomysł. Sam kiedyś myślałem o szelkach bezpieczeństwa. Tak już jest na tym świecie, że wszyscy wszystkich muszą oceniać. Jakby było fajnie, gdyby tego nie było. Ale pewnie w/g niektórych za nudno. Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Co do oceniania Masz rację, tak to już jest (niestety). Najważniejsze robić po swojemu, tak jak my rodzice uważamy za stosowne, bo to w końcu nasze dzieci. Również pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Moje dziecię późno zaczęło chodzić...czekaliśmy na ten dzień, a później przeklinałam w duchu. Zaczęło się uciekanie, wyrywanie itp. kupiłam szelki, Młoda była bezpieczna, ale też tłumaczyłam jej jak ma się zachowywać na spacerach. Po jakimś czasie poskutkowało i szelki poszły do szafy. Ile ja się nasłuchałam, że dziecko jak psa prowadzam- olałam temat, jej bezpieczeństwo było ważniejsze:)

    OdpowiedzUsuń
  21. U nas nawet i z jednym jest czasami bardzo "wesoło", bo to chyba nie tylko o ilość chodzi, ale jeszcze o "jakość" ;)Patent ze sznurkiem świetny - zwłaszcza, że dzieciaki były zadowolone. Sama myślałam kiedyś nad takimi szelkami ze "smyczą", które mogłabym stosować, wybierając się z Młodym tylko we dwójkę do bardzo ruchliwego miejsca i będąc obładowaną dużą ilością pakunków.Mamie ze spaceru gratuluję odwagi - a jeśli komuś się nie podoba, to niech odwróci głowę w drugą stronę i podziwia krajobrazy ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Właśnie w żłobku w którym wyląduje moja córa, mają takiego węża do wychodzenia na spacer - inaczej panie w ogóle by się z takimi bąblami ruszyć nie mogły. Ja tam swoje osobiste dziecko na smyczy, znaczy się w szelkach bezpieczeństwa prowadzałam na spacer i też przykuwaliśmy uwagę. Co więcej, kiedyś sama na takie matki patrzyłam z politowaniem. Punkt siedzenia zupełnie zmienia punkt widzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Jak jak sobie przypomnę pojmowanie niektórych tematów jak byłam jeszcze bez dzieci to, aż strach się bać. To prawda, że punkt siedzenia zupełnie zmienia punkt widzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  24. Podziwiam babeczkę, a pomysł miała świetny. Z resztą zaczerpnięty z przedszkoli. U nas w miasteczku często widuję wycieczki maluchów na takim sznurku i w kamizelkach. Ps. Spacer z moją roczną jedynaczką też nie jest wbrew pozorom przyjemnością ostatnio. Wózek ją parzy, a ręki dać nie chce za nic, jak coś to "traci nogi" i się pokłada na ziemi. Zaraz wyjeżdżamy na urlop i chyba będę musiała kupić jej taka smyczkę, bo zwariujemy. :D

    OdpowiedzUsuń
  25. No jest to jakieś rozwiązanie, smyczki nie miałam ale szelki tak.

    OdpowiedzUsuń
  26. Ja tam też podziwiam!!! Przy takiej gromadce to juz nawet nie jest kwestia wygody tej matki, a bezpieczeństwa! Niestety matka natura zrobiła z nas owszem kobiety wielozadaniowe, ale tylko z jedna parą rąk i oczu!

    OdpowiedzUsuń
  27. Według mnie "puszorki ze smyczą" dla dzieci to świetny wynalazek. Ja się nie oburzam. Pochwalam, że rodzic chce nadzorować dziecko zapewniając mu bezpieczeństwo. Przecież nie zakłada mu kagańca jak psu, a nigdy nie wiadomo jaki impuls targnie maluchem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie. Zachowania dzieci w pewnym wieku mogą zaskoczyć!

      Usuń
  28. Spacer z dwójką to czasem nie lada wyczyn, teraz i tak już jest dobrze, ale gdy Myszka miała tak ze 3,5 roku, a Kruszynka 2 lata to był koszmar, a nie przyjemność :)

    OdpowiedzUsuń
  29. To ja powiem Ci, że prawdziwe schody zaczynają się, kiedy dziecko ma 16 cie-17cie lat i chodzi samo, a Ty nie wiesz gdzie i z kim. Zdecydowanie lepiej wspominam czasy kiedy ganiałam szkraba po parku czy chodniku.

    OdpowiedzUsuń
  30. Widzę często, że taki spacerowy sznurek z uchwytami w większych grupach sprawdza się świetnie- nawet się kiedyś zastanawiałam na czym polega fenomen faktu, że dzieciaki trzymają za te uchwyty i jeszcze nie widziałam, żeby któreś puściło...
    Prędzej już rękę dorosłemu wyrwą. Ciekawe...ale skuteczne i godne pochwały.
    Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  31. Ja jeszcze nie wyszłam razem jednocześnie z moją dwójką, to dopiero będzie akcja.

    OdpowiedzUsuń
  32. Może wcale nie?:) Może właśnie będzie super:)

    OdpowiedzUsuń
  33. Kiedyś widziałam dzieci ze żłobka na spacerze. Trzymały fajną, kolorową linę. Mając więcej niż dwoje dzieci, chętnie wprowadziłabym taki "gadżet" :)))

    OdpowiedzUsuń
  34. O matko, z pogardą na kobietę, która chciała zabrać dzieci na spacer lub do parku? Wyjście z dzieckiem wiąże się z wielką wyprawą, a co dopiero z grupką dzieci. A co mówią ludzie na szelki, za ktore prowadzone są maluchy? :) Dla mnie wygląda to zabawnie i zawsze się uśmiecham gdy takiego malucha widzę :) W życiu trzeba sobie jakoś radzić, a co!

    OdpowiedzUsuń
  35. Świetny post! Uśmiałam się, bo u mnie wychodzenie z dzieckiem na spacer wygląda podobnie, choć chyba nawet jeszcze gorzej, bo mam tylko jedno dziecko, a spacer to dla mnie już w tym momencie prawdziwa mission impossible (przede wszystkim w zimie). Jeśli będę mieć kiedyś więcej dzieci, to ja sobie tego naprawdę nie wyobrażam. ;-)
    Pomysł sznurka super! Mnie na przykład mama trzymała na smyczy, a przechodzące dzieci widząc to, szczekały ;-) Sznurek bardziej mi się podoba i nie trzeba go przecież używać cały czas, tylko na bardziej niebezpiecznych odcinkach spaceru.
    Proszę, jeśli będziesz mieć ochotę, poczytaj, jak u mnie wygląda wyjście na spacer. Może miałabyś jakąś radę, jak to usprawnić? :-)
    https://mamapodprad.blogspot.com/2018/01/spacer-czyli-mission-impossible.html

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za przeczytanie, dzięki dzięki za przyszły i ewentualny komentarz :-)