Moje zwykłe a jednak niezwykłe macierzyństwo

środa, 4 listopada 2015

Syndrom kuchennego fartucha.

Niby kawałek zwykłej szmaty, kawałek tylko materiału a jednak miałam swego czasu "fiziu miziu" na jego tle. A przecież fartuch kuchenny to rzecz przydatna i to bardzo a i wyglądem swoim nie odtrąca, jest ładny, kolorowy, wzorzysty czasami itd...

Swego czasu byłam taką feministką trochę, co niby do garów nigdy, co niby wyzwolona, niezależna finansowo, zawodowo spełniona, co niby na równi z facetem zdanie wypowiadała, broniła i niejednokrotnie polemizowała. Zastrzegała sobie (ta ja z kiedyś tam), że prać facetowi nie będzie, prasować również, sprzątanko w domu na dwoje rozłożone będzie, zakupy jakieś i gotowanko również a najlepiej stołować się trzeba, bo talentów do pichcenia nie miała (ta ja z przeszłości nie miała, chociaż to akurat nie zmieniło się).

Wracając do fartucha. Dla mnie kiedyś, w głębokiej przeszłości fartuch kuchenny był synonimem kury domowej. Wystrzegałam się jak ognia. To nic, że plama na nowej bluzce, to nic że sos pomidorowy znalazł się na moich nowych portkach. Byle nie fartuch.
Tak jak funkcjonuje syndrom białego fartucha: na widok lekarza ponoć rośnie ciśnienie. Tak ja miałam syndrom kuchennego fartucha. Paniczny strach przed jego założeniem w obawie przed "ukurowieniem".
Bałam się, że siedząc z dziećmi w domu, jak już założę ten fartuch, to będzie "po ptokach", mój pseudo-feminizm uleci wszystkimi możliwymi szparami w mieszkaniu. Bałam się, że stanę się rasową kurą domową, taką z fartuchem kuchennym.

Dziwaczne, głupie i nienormalne wręcz.

Teraz fartuch zakładam bez oporów przy okazji gotowania , czy sprzątania. Dorosłam? Zmądrzałam? "Ukurowiłam" się, czyżby;)?

Nie ma to już w tej chwili znaczenia dla mnie. To tylko był głupi opór przed czymś, czego wystrzegałam się będąc niezależną, spełnioną zawodowo kobietą. Pewien synonim dla mnie. No co tu dużo mówić:... nie chciałam być nigdy kurą domową. NIGDY!

Teraz pełnię taką funkcję. Tak! jestem kurą domową. Sprzątam, gotuje , piorę, opiekuję się dziećmi, zaprowadzam do szkoły, odrabiam lekcję, wożę do lekarza w razie choroby, jestem niemal na każde zawołanie. I wiecie co? Jestem z tego cholernie dumna. Dzięki dzieciom wyzbyłam się egoizmu i myślenia tylko o sobie o własnych przyjemnościach, o własnym spełnieniu zawodowym, o kasie na koncie zarobionej przez siebie, o super ciuchach, bo do pracy trzeba się jakoś ubrać!

W pewnym momencie odpowiedziałam sobie na pytanie: kto jest dla mnie najważniejszy, co tak naprawdę się liczy?
Otóż: moja rodzina! Dzieci i Mąż! Myślicie, że On byłby szczęśliwszy siedząc w pracy ze świadomością, że naszymi dziećmi przez 3/4 dnia opiekuje się obca osoba w postaci opiekunki? (w przypadku posiadania babci wszystko inaczej wygląda) Bo mamuśka musi się spełnić zawodowo? Myślicie, że dzieci byłyby szczęśliwsze nie widząc obojga rodziców przez 3/4 dnia a nawet i dłużej?
No mamy mniej kasy do dyspozycji, czasami nie mogę sobie pozwolić na to, czy na tamto ale przewartościowałam swoje życie, swoje potrzeby i wiem dokładnie co jest dla mnie ważne!

A praca? Poczeka. Wrócę. Włożyłam moje ambicje głęboko do kieszeni w spodniach (chwilowo) i założyłam fartuch kuchenny.
 

Teraz jestem tu. W tym miejscu, jestem potrzebna. Widzę i czuję to. Rezygnacja z pracy zawodowej na rzecz opieki nad dziećmi nie była dla mnie łatwą decyzją ale ją podjęłam. Cieszę się, że mam taką możliwość.

Wiem co to znaczy zostawić dziecko w domu z opiekunką (nie babcią!) Mój pierwszy dzieć całe dzieciństwo spędził z trzema opiekunkami. Może dlatego podjęłam taką a nie inną decyzję.

Moje ciuchy są ocalone od plam!

Fartuch zaakceptowałam, ba nawet polubiłam!

Właściwie to nawet nie jest on taki zły, poza tym nie gryzie,  nie szczypie, nie rzuca się na mnie, nie wypala skóry...

Kumplem moim stał się nawet!
 

15 komentarzy :

  1. hehe.. ja tam też kocham swój fartuszek, a co :) i wcale nie uważam, że jestem kurą domową :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teoretycznie też nie ;) "...Kura domowa (Gallus gallus domesticus) – ptak hodowlany z rodziny kurowatych, hodowany na całym świecie. W środowisku naturalnym nie występuje..." ( pl.wikipedia.org)

      Usuń
  2. "Tak! jestem kurą domową. Sprzątam, gotuje , piorę, opiekuję się dziećmi, zaprowadzam do szkoły, odrabiam lekcję, wożę do lekarza w razie choroby, jestem niemal na każde zawołanie. I wiecie co? Jestem z tego cholernie dumna." Amen kobieto :) Mam tak samo :) A tak swoją drogą to mam w posiadaniu chyba trzy fartuchy i...nigdy ich nie zakładam. Na pewno nie z powodu 'ukurowienia' tylko jakoś tak mi z nimi nie po drodze nie wiedzieć czemu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha! Mi przez pewien czas było nie do twarzy nawet ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja po części też stałam się tą kiedyś bardzo nieakceptowaną przez siebie kurą domową ale taką bez fartucha :D

    OdpowiedzUsuń
  5. ...bez fartucha jeszcze było w miarę u mnie ;)
    (żartuję oczywiście)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem kurą, dobrze mi z tym, a fartucha nie znoszę. Dlatego mam notorycznie pochlapane ubrania :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Fartucha nie mam.. No dobra mam. Nowiusieńki leży w szafie. Ja właściwie nie miałam problemu z zaakceptowaniem faktu, że trochę jestem teraz kurą domową. Co więcej, wcale nie chcę wracać do pracy. Mam gdzieś karierę, ale niestety czasami człowiek musi wrócić do pracy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ha ha.....ja nie mam oporów przed fartuchem, po prostu często zapominam go włozyc przez co mam potem więcej prania :) Mam cókę w pierwszej klasie, mam tylko ją jedną. Nadal nie wróciłam do pracy.....tak jak piszesz, mamy mniej kasy, wiele rzeczy musimy sobie odmówić, ale zgadzam sie z Tobą, ani ja ani mąż nie byłby szczęśliwszy z grubszym portfelem kiedy dziecko siedziałoby w domu z babcia, która nie potrafi się nia zająć! Bo taka babcię w domu mamy :(

    OdpowiedzUsuń
  9. To są takie babcie?;)
    Info dla Ciebie: http://matkabezkitu.blogspot.com/2015/11/liebster-blog-award-2015-i-nominacja.html#more

    OdpowiedzUsuń
  10. No coś Ty? A ja myślałam, że to tylko moja teściowa smaży kotlety w garsonce w środku tygodnia. Oczywiście bez fartucha :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja kiedyś też byłam zawodowo zbzikowana. Nawet się śmiałam, jak koleżanki z pracy mówiły, żebym szybko wracała z tego macierzyńskiego bo to wyżera mózg. Teraz mi ich szkoda, bo wiem ile tracą. I jak bardzo wzbogaca macierzyństwo (intelektualnie też). :D Nie wróciłam do stałej pracy bo mam możliwość pracowania zdalnego, dorywczo, ale i za mniej kasy. I nie zamieniłabym na dzień dzisiejszy tego na nic. Nawet na babcię. Mam wśród znajomych taką rodzinę w której rodzice pracują jak oszalali, a ich półtoraroczna córka zaczęła do babci mówić mamo (a tamta wścieka się o to, że obciach taki, że ktoś pomyśli, że stara baba wpadła). Umarłabym z zazdrości!

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za przeczytanie, dzięki dzięki za przyszły i ewentualny komentarz :-)