Moje zwykłe a jednak niezwykłe macierzyństwo

środa, 27 maja 2015

Bunty dzieciowe

Przychodzi taki moment w naszym życiu, że zaczynamy myśleć o założeniu rodziny. Nudzi nam się bycie singlem, chcemy wprowadzić w życie zabawę z dzieciństwa w dom, w mamę i tatę. O ile mamy u boku a przynajmniej nam się wydaje, dobrego, sprawdzonego kandydata, kandydatkę to przystępujemy do ataku.
Kandydat, kandydatka  musi być koniecznie sprawdzony – proponuję trzy lata mieszkania pod jednym dachem a najlepiej w kawalerce, gdzie ocieramy się ramionami i wszędzie mało miejsca, wówczas dowiadujemy się,  czy partner partnerka nadaje się do życia z nami i jak się zachowuje w ekstremalnych warunkach.  Sprawdzamy co robi kandydat - ka z brudnymi skarpetkami ( baby też), czy opuszcza kalpę w ubikacji, czy potrafi wynieść śmieci, zrobić tam jakieś zakupy a może obiad nawet?  Chcemy tak jak inni mieć obrączkę na palcu i świecić nią na wszystkie strony.
Czyli najpierw uczymy się znosić swoje fochy, trochę tam jednak urabiamy tych partnerów życiowych na swoje kopyto, dajemy się urabiać  (oczywiście do pewnych kontrolnych granic) mamy już tą błyszczącą obrączkę i co teraz…..
Staramy się o dziecko, po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw ….. chcemy. Chcemy zostać rodzicami. Bo to tak wszystko ładnie wygląda, na reklamach, w filmach, bo podoba nam się obrazek mama tata i dziecko podskakujące radośnie między nimi, bo rodzina wtedy jest pełna, bo zajmie się nami ktoś na starość, bo chcemy chodzić do przedszkola na przedstawienia i dostawać paczki ze słodyczami na gwiazdkę z zakładu pracy (z takiej paczki słodyczy jest na pół roku, są tam rzeczy których nigdy byśmy nie kupili….), chcemy być w temacie jak ludzie z naszego otoczenia rozmawiają o dzieciach, bo to takie trendy.
No to zaczynamy się starać. I zonk. Nie wychodzi. Mamy problem, coś jest nie tak. Po pół roku starań idziemy do lekarza, bo coś jest nie tak. Zaczynamy się zastanawiać czy czasami za starzy nie jesteśmy …..po czyjej stronie leży wina itd. Co miesiąc wizyta u ginekologa. Na pierwszy rzut idzie kobieta, bo zawsze najpierw założenie jest, że to problem baby, facet przeważnie doskonałą maszyną jest, która nigdy nie zawodzi. Wizyta 150 zł., plus jakieś tam hormony, później monitoring cyklu , dochodzą kolejne koszty. Już się zaczynają wydatki i to dość spore.
Po dwóch latach starań jest! Jesteśmy w ciąży. Szczęście przeogromne. Ale już wydatki, witaminki, soczki, owoce, warzywka, zachcianki, wyprawka, wózki, łóżeczka….. to wszystko pikuś do tego co będzie później.
I się zaczyna okres niemowlęcy, przesrane. Chodzimy wypluci, zmęczeni, ze wszystkiego rezygnujemy, bo nam się nie chce i nie mamy kasy, to co było na imprezy, kino, pizze i różne przyjemności poszło wszystko na pampersy, kremy, mleko modyfikowane, bo z cycka nie leci itd……
Pierwsze zderzenie z macierzyństwem wyciera nam oczy, że to nie tak jak w reklamie… Ale pocieszamy się że za chwilę będzie lżej. Przynajmniej tak mówią inni.
Drugie zderzenie z macierzyństwem, bunt dwulatka. Wszystko na nie. Ciągle walczymy z „nie” i to nie wypowiedzianym tyko 150 razy dziennie wykrzyczanym.
Trzecie zderzenie z macierzyństwem bunt czterolatka. Dokładnie to samo. Wszystko na nie. Walka od rana do nocy, zero kompromisu, dzieci nie znają takich trudnych słów a co dopiero stosowania ich znaczenia w praktyce.
Często jest tak że bunty zlewają się. Zaciera się granica między nimi. Czyli bunt dwulatka  łączy się z buntem czterolatka czasami trwa do 6 lat. Do tego dochodzi inny problem, nasze zbuntowane dziecko chodzi już do przedszkola i z wielką namiętnością zaczyna (ponieważ już pięknie mówi) używać słów zapożyczonych od kolegów, koleżanek. I leci: idź sobie, nie lubię cię, nie kocham cię, wyjdź stąd ( to jeszcze jest super) dochodzi odwal się, zamknij się, dupa, dupa dupa, niektóre jednostki używają gorszych sformułowań.
Cierpliwość nasza zaczyna się kończyć. Zgodnie z pedagogicznym i pacyfistycznym trendem wychowawczym, nie możemy dać klapsa, bo to niewychowawcze, nieetyczne …… choć tak naprawdę świerzbi nas łapa i z trudem hamujemy się. W związku z tym zaczynamy się specjalizować w wymyślaniu różnych kar, niecielesnych. I tak czas biegnie…. Kara za karą, nie za nie, nieustanna walka i z dzieckiem i ze sobą. O tym też nam nikt nie mówił i w reklamach nie pokazali.
Czwarte zderzenie z macierzyństwem bunt nastolatka. OOOOO kurde. Moc jest.
Jak pysknie, jak otworzy ta swoją śliczną japkę, bo prosisz tylko o wyniesienie śmieci. To robi ci się gorąco z wrażenia, że tak można komuś odpowiadać.
Tak naprawdę aby unikać sytuacji konfrontacyjnych schodzić powinniśmy z drogi nastolatkowi. Wtedy byłaby względna cisza. Ale przecież nie potrafimy przemilczeć różnych dziwnych sytuacji. I znowu walczymy, wynieś śmieci, posprzątaj pokój, idź spać mówimy o 4 w nocy (nad ranem w sensie), jak nasza latorośl wisi na telefonie…. O której przyjdziesz, z kim idziesz…… To pytania niedozwolone bo odbierane są jako inwigilacja…. A przed chwilą był to zależny od nas mały człowieczek….. Rodzic jest od dawania kasy i żarcia. Ulubionym słowem nastolatka jest: NIE. Znowu to cholerne nie…….
O tym też nie było w reklamach.
Nie dość, że walczysz od młodego, to jeszcze za tą walkę płacisz dość sporo, odmawiasz sobie tego czy tamtego.
A miało być tak trendy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dzięki za przeczytanie, dzięki dzięki za przyszły i ewentualny komentarz :-)