Kandydat, kandydatka
musi być koniecznie sprawdzony – proponuję trzy lata mieszkania pod
jednym dachem a najlepiej w kawalerce, gdzie ocieramy się ramionami i wszędzie
mało miejsca, wówczas dowiadujemy się,
czy partner partnerka nadaje się do życia z nami i jak się zachowuje w
ekstremalnych warunkach. Sprawdzamy co
robi kandydat - ka z brudnymi skarpetkami ( baby też), czy opuszcza kalpę w
ubikacji, czy potrafi wynieść śmieci, zrobić tam jakieś zakupy a może obiad nawet?
Chcemy tak jak inni mieć obrączkę na
palcu i świecić nią na wszystkie strony.
Czyli najpierw uczymy się znosić swoje fochy, trochę tam
jednak urabiamy tych partnerów życiowych na swoje kopyto, dajemy się
urabiać (oczywiście do pewnych
kontrolnych granic) mamy już tą błyszczącą obrączkę i co teraz…..
Staramy się o dziecko, po przeanalizowaniu wszystkich za i
przeciw ….. chcemy. Chcemy zostać rodzicami. Bo to tak wszystko ładnie wygląda,
na reklamach, w filmach, bo podoba nam się obrazek mama tata i dziecko
podskakujące radośnie między nimi, bo rodzina wtedy jest pełna, bo zajmie się
nami ktoś na starość, bo chcemy chodzić do przedszkola na przedstawienia i
dostawać paczki ze słodyczami na gwiazdkę z zakładu pracy (z takiej paczki
słodyczy jest na pół roku, są tam rzeczy których nigdy byśmy nie kupili….),
chcemy być w temacie jak ludzie z naszego otoczenia rozmawiają o dzieciach, bo
to takie trendy.
No to zaczynamy się starać. I zonk. Nie wychodzi. Mamy
problem, coś jest nie tak. Po pół roku starań idziemy do lekarza, bo coś jest
nie tak. Zaczynamy się zastanawiać czy czasami za starzy nie jesteśmy …..po
czyjej stronie leży wina itd. Co miesiąc wizyta u ginekologa. Na pierwszy rzut
idzie kobieta, bo zawsze najpierw założenie jest, że to problem baby, facet
przeważnie doskonałą maszyną jest, która nigdy nie zawodzi. Wizyta 150 zł.,
plus jakieś tam hormony, później monitoring cyklu , dochodzą kolejne koszty.
Już się zaczynają wydatki i to dość spore.
Po dwóch latach starań jest! Jesteśmy w ciąży. Szczęście
przeogromne. Ale już wydatki, witaminki, soczki, owoce, warzywka, zachcianki,
wyprawka, wózki, łóżeczka….. to wszystko pikuś do tego co będzie później.
I się zaczyna okres niemowlęcy, przesrane. Chodzimy wypluci,
zmęczeni, ze wszystkiego rezygnujemy, bo nam się nie chce i nie mamy kasy, to
co było na imprezy, kino, pizze i różne przyjemności poszło wszystko na
pampersy, kremy, mleko modyfikowane, bo z cycka nie leci itd……
Pierwsze zderzenie z macierzyństwem wyciera nam oczy, że to
nie tak jak w reklamie… Ale pocieszamy się że za chwilę będzie lżej.
Przynajmniej tak mówią inni.
Drugie zderzenie z macierzyństwem, bunt dwulatka. Wszystko na
nie. Ciągle walczymy z „nie” i to nie wypowiedzianym tyko 150 razy dziennie
wykrzyczanym.
Trzecie zderzenie z macierzyństwem bunt czterolatka.
Dokładnie to samo. Wszystko na nie. Walka od rana do nocy, zero kompromisu,
dzieci nie znają takich trudnych słów a co dopiero stosowania ich znaczenia w
praktyce.
Często jest tak że bunty zlewają się. Zaciera się granica
między nimi. Czyli bunt dwulatka łączy
się z buntem czterolatka czasami trwa do 6 lat. Do tego dochodzi inny problem,
nasze zbuntowane dziecko chodzi już do przedszkola i z wielką namiętnością
zaczyna (ponieważ już pięknie mówi) używać słów zapożyczonych od kolegów,
koleżanek. I leci: idź sobie, nie lubię cię, nie kocham cię, wyjdź stąd ( to
jeszcze jest super) dochodzi odwal się, zamknij się, dupa, dupa dupa, niektóre
jednostki używają gorszych sformułowań.
Cierpliwość nasza zaczyna się kończyć. Zgodnie z
pedagogicznym i pacyfistycznym trendem wychowawczym, nie możemy dać klapsa, bo
to niewychowawcze, nieetyczne …… choć tak naprawdę świerzbi nas łapa i z trudem
hamujemy się. W związku z tym zaczynamy się specjalizować w wymyślaniu różnych
kar, niecielesnych. I tak czas biegnie…. Kara za karą, nie za nie, nieustanna
walka i z dzieckiem i ze sobą. O tym też nam nikt nie mówił i w reklamach nie
pokazali.
Czwarte zderzenie z macierzyństwem bunt nastolatka. OOOOO
kurde. Moc jest.
Jak pysknie, jak otworzy ta swoją śliczną japkę, bo prosisz
tylko o wyniesienie śmieci. To robi ci się gorąco z wrażenia, że tak można komuś
odpowiadać.
Tak naprawdę aby unikać sytuacji konfrontacyjnych schodzić
powinniśmy z drogi nastolatkowi. Wtedy byłaby względna cisza. Ale przecież nie
potrafimy przemilczeć różnych dziwnych sytuacji. I znowu walczymy, wynieś
śmieci, posprzątaj pokój, idź spać mówimy o 4 w nocy (nad ranem w sensie), jak nasza latorośl wisi
na telefonie…. O której przyjdziesz, z kim idziesz…… To pytania niedozwolone bo
odbierane są jako inwigilacja…. A przed chwilą był to zależny od nas mały
człowieczek….. Rodzic jest od dawania kasy i żarcia. Ulubionym słowem
nastolatka jest: NIE. Znowu to cholerne nie…….
O tym też nie było w reklamach.
Nie dość, że walczysz od młodego, to jeszcze za tą walkę
płacisz dość sporo, odmawiasz sobie tego czy tamtego.
A miało być tak trendy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za przeczytanie, dzięki dzięki za przyszły i ewentualny komentarz :-)