Kiedyś lubiłam imprezy. To były czasy. Teraz mniej, znacznie mniej lubię, przynajmniej te rodzinne. Dlaczego?
Nie mając dzieci, kiedyś dawno temu uwielbiałam imprezy, urodziny, imieniny. Zarówno organizować jak i bywać. Uwielbiałam gości im więcej tym lepiej.
Teraz imienin w ogóle nie wyprawiam, z urodzinami różnie ale przeważnie skupiam się na wyprawieniu urodzin moich najbliższych.
Ile osób zaprosić na urodziny? Jaką huczną imprezę zrobić? Jak są dzieci małe.
Oczywiście, że to zależy od naszych warunków mieszkaniowych i finansowych a także naszych sił witalnych rzecz jasna.
Na pewno biorąc pod uwagę imprezy dla dzieci jest jedna dość istotna zasada: eksperci radzą aby zapraszać tylu małych gości ile lat ma nasza pociecha + jeden.
I chyba rzeczywiście jest to słuszna zasada.
Zdarza się, że dziecko po takich hucznych urodzinach nie może zasnąć, jest jeszcze przez dwa następne dni podekscytowane, a młodsze płacze i nie wiemy z jakiego powodu. Przyjdzie czas na huczne imprezy dla naszych pociech jak będą nieco starsze. No i taka impreza nie może trwać zbyt długo żeby nam jubilat, solenizant w trakcie nie odpadł. W końcu to jego święto dobrze by było gdyby przejawiał aktywność.
Co z imprezami dla dorosłych?
Życie towarzyskie nie jednej pary, świeżo upieczonych rodziców, bądź nawet już zaprawionych w bojach rodziców nieco ucichło, oklapło, zeszło do podziemia. Czego zrozumieć inni nie potrafią, zwłaszcza ci co jeszcze dzieci nie mają, bądź mają dużo starsze i już nie pamiętają, jak to było jak pociechy były małe. Mają do nas ciche pretensje, myślą:.. tym to odbiło. Odsunęli się nie chcą się z nami spotykać. A to wcale nie tak.
No tak już się dzieje, że dla rodziców w pewnym momencie zaczyna liczyć się bardziej spokój, możliwość wyspania się. Przy dwójce małych dzieci czasami ugotowanie obiadu w zwykły dzień graniczy z cudem a co dopiero urządzenie imprezy urodzinowej dla 15 osób np.
A poza tym taki rodzic, już nie ważne czy na własnej imprezie czy u kogoś będąc w gościach ma przekichane.
Zamienia się na czas imprezy w strażnika porządku i bezpieczeństwa. Pilnuje aby dwu-trzylatek np. nie podbiegł pod nogi kogoś, kto właśnie idzie z gorącą kawą. Szklanki z gorącymi napojami przesuwa ciągle na środek a pijący jakby na złość stawiają na samym brzegu stołu. Jak widzi, że jego latorośl wspina się po krześle i ładuje rączki do gorącego bigosu, robi mu się słabo. Spoko! ale wszyscy radzą żeby rodzic kochany się wyluzował…. Ciekawe czy to oni będą jechać z poparzeniami do lekarza... a później będą w nocy nosili dziecia bo płacze i boli, zamiast słodko odsypiać imprezę.
Równie pięknie wyglądają łapki takiego dwulatka-trzylatka na torcie zamówionym w cukierni, który kosztował pewnie sporo a rodzic tylko na chwilę spuścił oko, bo się zagadał z mężem siostry.
Wszelkiego rodzaju sałatki zwłaszcza te kolorowe również są zarezerwowane przez młodego człowieka w całości do zjedzenia, potrafi rączkami je wyjadać, uwielbia mieszać zupełnie jak w piaskownicy, czasami trochę sałatki dołoży do pomidorów. Jajka z majonezem super się ślizgają, to nic że dywan jest uwalony od majonezu … rodzice upiorą a co!
Odkąd mam dzieci nie cierpię kominków. Kiedyś uwielbiałam patrzeć na ogień za szybką, relaks w domu. Teraz stoję na straży, żeby dziecko nie sprawdziło, czy to oby na pewno nie telewizor tak nisko stoi.
Nawet jak rodzice na zmianę stają się strażnikami to i tak po dwóch godzinach pilnowania mają dosyć. Dlatego też ich udział w imprezach dość często jest ograniczony w zakresie czasowym, a imprez w domu mało robią.
Jak nie miałam dzieci patrząc na takie sytuacje (jak np. dziecko buszujące po stole) powiedziałabym: … jjjja nie mogę, ale źle wychowane bachory… a ci rodzice jacyś dziwni, spięci, zestresowani…
Bo punkt widzenia zmienia się wraz z punktem siedzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za przeczytanie, dzięki dzięki za przyszły i ewentualny komentarz :-)